HomeImprezy outdoor

Icebreaker z Rafałem Królem na Spitsbergenie – wywiad

Icebreaker zaopatrzył podróżnika Rafała Króla w odzież termiczną z wełny merino na jego samotną wyprawę na Spitsbergen. Celem wyprawy jest dotarcie na nartach do najbardziej wysuniętego na północ przylądku wyspy – Verlegenhuken.

Bez pomocy psów, bez skuterów śnieżnych, w chłodzie i zdany tylko na siebie. Rafał rozpoczął wędrówkę w kwietniu 2012 roku, tuż po końcu nocy polarnej i tuż przed roztopami na fiordach. Jak będzie wyglądać jego wielodniowa wyprawa, opowiada sam podróżnik:

Gdzie tak właściwie się wybierasz?

Celem najbardziej na północ wysunięty przylądek wyspy Spitsbergen o nazwie Verlegenhuken. To już bardzo daleko na północ, bo za 80º stopniem szerokości geograficznej północnej, a więc całkiem blisko Bieguna Północnego. Trasa wiedzie przez ogromne doliny, zamarznięte fiordy, muszę przeprawić się przez Góry Atomowe (Atomfjella) i system połączonych ze sobą lodowców. Spitsbergen to jedno z najpiękniejszych miejsc na Ziemi.

Rafał Król na Spitsbergenie w 2001 roku (fot. expeditions.pl)Rafał Król na Spitsbergenie w 2001 roku (fot. expeditions.pl)

Dlaczego lód i śnieg, a nie ciepłe kraje? Co takiego jest w zimowych wyprawach, że masz ochotę spędzić tyle czasu w ekstremalnym chłodzie?

Jest sporo powodów. Zima jest niesłychanie piękna, a śnieg zawsze ma inne kolory i fakturę. Poza tym zimowe wyprawy (czyli obecność śniegu) sprawia, że mogę zapakować w sanki dobytek nawet na 60 dniową wyprawę (120 kg) i z nim wędrować, tymczasem na plecy nie da się zabrać więcej niż 25 kg. Obecność śniegu daje możliwość biwakowania i gotowania gdzie się chce i stały dostęp do wody. Podczas mojej ostatniej ekspedycji w maju 2011 na Haiti stałym problemem była nieobecność wody. Czasami trzeba było wędrować cały dzień żeby odnaleźć źródło wody, a potem zapasy wody nosić. Zimą nie ma tego problemu. Dodatkowo nie ma robaków, ryzyka zachowania na malarię, cholerę itd. Zimą przeżycie bardziej zależy od moich umiejętności, a mniej od zewnętrznych zagrożeń.

Region, w który się wybierasz i dystans, jaki masz pokonać po skutej lodem krainie wymagają szczególnych umiejętności. W jaki sposób przygotowujesz się do takiej wyprawy? 

Przede wszystkim dobrze jest biegać i chodzić z ciężkim plecakiem. To bardzo wzmacnia mięśnie grzbietu, pleców i łydki. No i do tego trzeba przytyć. Każdy kg tłuszczu to 9000 kcal energii i dodatkowa warstwa termiczna! Podczas samej wyprawy wysiłek jest tak duży, że ile by się nie jadło, to i tak będzie zbyt mało. Dlatego bardzo przyda się tłuszczowy zapas, z którego organizm będzie mógł czerpać rezerwy.

Co ze sobą zabierasz? Pewnie Twój bagaż mocno się różni od tego, co zwykle zabiera się „na wakacje”? 

Pakowanie to koszmar. Trzeba dokonywać wyborów, minimalizować wagę i te rozterki trwają czasami tygodniami. Do zapakowania jest kilkaset przedmiotów. Zapomnienie czegokolwiek może przesądzić o losie wyprawy – zapasowe rurki do masztów namiotu, klej wiążący w niskich temperaturach albo papier toaletowy. Bagaż znajduje się na sankach, które ciągnę. Jest tam wszystko od apteczki, przez sprzęt do gotowania, jedzenie na 30 dni, namiot, śpiwór, ubrania, raki i czekan oraz środki higieny. Sanki wysyłam dwa tygodnie wcześniej jako ładunek cargo na Spitsbergen. Gdybym chciał to zabrać jako nadbagaż, wyszłaby z tego kwota kilkunastu tysięcy złotych. Ze sobą do samolotu biorę tylko odzież i newralgiczne rzeczy jak telefon satelitarny, baterie, mapy, radioboję. Na miejscu muszę tylko wypożyczyć broń na niedźwiedzie, kupić paliwo do kuchenki – czyli to czego nie można przewozić samolotem. 

Podczas samotnej wyprawy jesteś zdany tylko na siebie. Jakie są największe zagrożenia, na które możesz być narażony? 

Wyprawy samotne to najtrudniejsze przedsięwzięcia ze wszystkich. Jakakolwiek kontuzja, czy choroba lub awaria sprzętu mogą kosztować życie. Żeby wyprawa się udała, nie można sobie pozwolić na żaden błąd przez cały czas.

Największymi zagrożeniami są niedźwiedzie polarne oraz szczeliny na lodowcach, którymi będę wędrował. Kiedy gotuję w namiocie jedzenie, każdy niedźwiedź w promieniu 10 km dokładnie wie gdzie jestem. Porusza się szybciej ode mnie i może bez problemu przepłynąć w lodowatej wodzie nawet kilkanaście kilometrów. Co prawda, mam ze sobą karabin, ale muszę chodzić spać.

Szczeliny w lodowcach mogą mieć kilkadziesiąt metrów głębokości i są przykryte warstwą śniegu, słabo je widać. Normalnie po lodowcach wspinacze chodzą związani liną, i jeżeli ktoś wpadnie – reszta może go wyciągnąć. Ze mną jest inaczej, bo nie dość że nikt mnie nie asekuruje, to jeszcze kilku dziesięciokilogramowe sanie pociągną mnie na samo dno. Trzeba się dobrze przygotować kondycyjnie i dobrać odpowiedni sprzęt. To co sprawuje się dobrze przy –5 °C, zawodzi przy –30 °C. Koniecznie muszę mieć radioboję, telefon satelitarny, mapy, gps, a zwłaszcza dobrą polisę ubezpieczeniowa, która pokrywa koszty akcji ratowniczej.

Czy możesz liczyć na jakąś pomoc po drodze?

Mam takie urządzenie które nazywa się radioboja personalna. Mała skrzyneczka. Jeżeli ją uruchomię, postawi na nogi system ratownictwa światowego SAR. To fajne rozwiązanie gdy np. wichura porwie namiot czy ktoś sobie skręci nogę w kostce. Bo w czasie doby powinna nadciągnąć kawaleria i uratować życie w dowolnym miejscu na Ziemi. Natomiast w przypadkach niedźwiedzi i szczelin – to nie działa.

Jak mniej więcej wygląda „rozkład dnia” na takiej wyprawie?

Może się to wydawać dosyć monotonne. Cały dzień to 10 godzin wędrówki na nartach, ciągnąc sanki z 60 kg ładunku. Po godzinie robi się 10 minut przerwy, a następnie idzie kolejną godzinę. I tak do wieczora. Wieczorem trzeba rozbić namiot, śpiwór i maty, sprzęt do gotowania i jedzenie włożyć z sanek do namiotu i zacząć gotować wieczorny posiłek. To też czas na drobne naprawy sprzętu i pora na studiowanie map, sprawdzenie gdzie się jest i wybór taktyki na trasę na dzień kolejny. Zostaje około 8 godzin snu i rano trzeba upichcić śniadanie, zabrać do termosów wrzątek, który będę pił podczas postojów w trakcie dnia. Potem zwija się cały obóz i wyrusza w trasę. I tak 25 dni. No i jestem sam. 

Samotna wyprawa to wybór, więc pewnie dobrze sobie z tym radzisz. A jak znosisz ekstremalne zimno?

Na termikę wpływają trzy elementy – odzież, żywność i ruch. Dobre narty i buty oraz sanki które pozwolą nam się szybko przemieszczać, to recepta na ciepło w ruchu. Równie ważna jest właściwie dobrana żywność. Takie, które daje energię do wysiłku, dobre morale i zdrowie. No i właściwa odzież. Musi ogrzewać, odprowadzać wilgoć, ale jednocześnie być lekka i na tyle wygodna, żeby dało się w niej uprawiać duży wysiłek. Kiedy cały czas funkcjonuje się w temperaturze –20 °C, w niej je, śpi i wędruje, to najważniejszą barierą jest bielizna. Musi być jak druga skóra. Wygodna, ciepła no i taka, która dobrze będzie działać przez długie tygodnie wyprawy. Przecież na mycie i pranie nie ma żadnych szans.

Co najgorszego przytrafiło Ci się podczas zimowych wypraw?

Może nie mnie, ale podczas zimowego trawersu Islandii, na lodowcu Vatnajokull (to jest największy lodowiec świata, który leży poza obszarami czap polarnych) mój partner odmroził kilkanaście palców. Musieliśmy wytrwać na lodowcu, zejść z niego, a potem zorganizować akcję ratowniczą.Po akcji zostałem sam w interiorze i zmuszony byłem kontynuować podróż w pojedynkę. 

A jakie masz najmilsze wrażenia? 

Oj, strasznie dużo tego było. Ale np. kiedy wędrowałem przez jezioro Tjatjajaure w Szwecji uderzył mnie niesamowity widok lodowych gigantycznych kwiatów – rozet. Nie mam pojęcia, jak one powstają, ale są przepiękne. Nigdy bym się czegoś takiego nie spodziewał.

Czego uczą takie ekstremalne wyprawy, że warto je podejmować? 

Wartość i znaczenie pojęć takich jak życie, przyjaźń zupełnie się zmienia. Ludzie żyjący w „łatwych” warunkach miejskich nie bywają głodni, i nie zdają sobie sprawy jak kruche i ulotne jest życie. Znalezienie się w innym „świecie” zmienia sperspektywę. Zupełnie inaczej wygląda też podejście do ekologii, obcowanie z naturą uwrażliwia na problemy środowiska. Dlatego tak bardzo cienię surowce naturalne puch, wełnę. Powstają niskim kosztem, są odnawialne, nie niszczą zasobów Ziemi.

W podobnej scenerii, choć na zdecydowanie innej wyprawie, byłeś 10 lat temu. Czy od tego czasu coś się zmieniło w ułatwieniach dla podróżników, wyposażeniu?

Wszystko. Sprzęt jest dużo lżejszy, wydajniejszy i mocniejszy. Kiedyś pisało się podania, wysyłało je na Spitsbergen pocztą. Na odpowiedź czekało kilka tygodni. Trzeba było wykonywać telefony i wysyłać faksy, co kosztowało fortunę. Nie było tylu linii lotniczych, bilety były droższe. Obecnie prawie wszystko można załatwić przez Internet. Dużo szybciej i sprawniej.

Najbliższy cel to Spitsbergen. A gdzie jeszcze nie byłeś, a chciałbyś się wybrać? 

O, jest wiele takich miejsc. Marzą mi się Himalaje w zimie, pustynia Gibsona w Australii i dżungla w Gwatemali. Mam też ochotę na odwiedzenie kilku miejsc w Rosji, ale to specjalne strefy, a Rosja robi się coraz bardziej zamkniętym i niedostępnym krajem. W każdym razie szuflada z pomysłami jest pełna. 

Życzymy zatem powodzenia i kolejnych niezapomnianych wrażeń!

Dziękuję!

Źródło: Icebreaker

KOMENTARZE

WORDPRESS: 0