Wyjazd rozpoczęliśmy trochę inaczej niż większość ekip chcących zmierzyć się z najwyższym szczytem Kaukazu, Rosji, a wg niektórych także i Europy – a mianowicie w Sochi.
Do tego największego kurortu morskiego Rosji, a zarazem miasta organizującego 22. Zimowe Igrzyska Olimpijskie dotarliśmy z Krakowa przez Wiedeń. Lotnisko Johana Straussa było ostatnim miejscem, gdzie mogliśmy normalnie się porozumieć.
• Rosyjski Kaukaz – pierwsze odczucia
Po wylądowaniu w miejscowości Adler (Port Lotniczy Sochi – Adler), zmienił się nie tylko język. Podczas naszych licznych podróży w różne zakątki naszego globu, nigdy nie widzieliśmy lotniska w tak opłakanym stanie. Na okienku celnika widniał ostatni na naszej trasie przejazdu tekst w języku angielskim, oznajmiający mniej więcej: „łapówki dla funkcjonariuszy państwowych są zakazane i nie mogą oni upominać się o żadne pieniądze". I rzeczywiście tak było, przynajmniej w stosunku do turystów (nie raz byliśmy świadkami wręczania łapówek przez kierowców autobusów czy taksówkarzy). Reasumując, milicja znajduje się za każdym rogiem i nawet przy łamanym rosyjskim wykazuje dużo cierpliwości i życzliwości, a ich wszechobecność sprawia, iż można czuć się naprawdę bezpiecznie.
O Soczi słyszeliśmy nie raz, bawią się tam przecież najbogatsi Rosjanie. Wygląd miasta nas nie zachwycił, no może nie licząc najnowocześniejszych mercedesów, BMW i wielu nieznanych nam ekskluzywnych marek samochodów. Tak więc wieczorem zasiedliśmy wygodnie w autobusie. Naszym celem była wioska Elbrus.
• „Sakja" – kaukaski „Camp 4"
Następnego dnia w godzinach popołudniowych, po kilku przesiadkach byliśmy na miejscu. Na swoje lokum wybraliśmy zdecydowanie jedno z najlepszych miejsc zlokalizowanych w tej części republiki kabardo – bałkarskiej, dysponujące miejscami hotelowymi i placem kempingowym „Sakje". Yosemite mają swój Camp 4, Elbrus ma „Sakję". Wraz z właścicielem Gruzinem Osmanem przy rosyjskim trunku narodowym załatwiliśmy OVIR (w Rosji obowiązuje obowiązkowa rejestracja, jeśli przebywa się gdzieś dłużej niż 3 dni – ważne jest, żeby tego nie bagatelizować) oraz zezwolenie na przebywanie w strefie przygranicznej. Osman za 300 rubli (ok. 30 PLN) pośredniczy w biurokracji. Warto skorzystać z jego pomocy, gdyż miejscowa kwatera wojskowa oddalona jest o kilka km od wioski, a często nie da się załatwić wszystkiego od ręki. Później czekała nas tylko porządna kolacja i ostatnia noc w normalnym łóżku.
Niczym w Indiach (fot. Michał Apollo)
• Początek akcji górskiej
Wstaliśmy stosunkowo późno, nie była to bynajmniej przyczyna Stolicznaji, podróż autobusem (blisko 20 godzin) poprzedniego dnia była dość męcząca.
Po śniadaniu pojechaliśmy dokonać rejestracji w siedzibie ratowników górskich (odpowiednik zakopiańskiego TOPR-u) i kolejką linową zaczęliśmy zdobywać wysokość. Obecnie dolny odcinek pokonuje się zupełnie nową kolejką, drugi tradycyjnie starym wagonikiem, w każdym razie do czasu zakończenia budowy nowego odcinka. Tym sposobem można ominąć żmudne podejście rozległym piarżyskiem, które w sezonie zimowym służy jako trasa narciarska. Kolejka krzesełkowa była nieczynna, więc skorzystaliśmy z taksówki górskiej, którą tutaj pełni specjalnie do tego celu przystosowany ratrak. W godzinach popołudniowych dotarliśmy nim do Stacji MIR na wysokości (3700 m n.p.m.), gdzie założyliśmy foki na narty, na których podchodziliśmy w górę. Pod wieczór rozbiliśmy namiot powyżej Priuta (4050 m n.p.m.) i zasiedliśmy do górskiej wieczerzy. Następny dzień spędziliśmy w okolicy naszego obozu, czyniąc obserwację do naszych badań i oczywiście aklimatyzując się.
• Atak szczytowy
Marabuta ustawionego na wysokości ok. 4150 m n.p.m. opuściliśmy kilkanaście minut przed 4 w nocy. Pogoda była wprost wymarzona na wejście szczytowe. Ciemnoniebieskie niebo rozświetlone gwiazdami, białe chmury w dolinach, prawie bezwietrznie i stosunkowo ciepło (nieco poniżej -150 C) – wszystko to sprawiło, że szybko zdobywaliśmy wysokość.
Michał zdobywa wysokość (fot. Marek Żołądek)
Tuż nad Skałami Pastuchowa śnieg zamienił się w lód. Kilkunastometrowy oszklony odcinek musieliśmy pokonać w rakach. Lód skończył się przed trawersem i mogliśmy wrócić do nart. Tego dnia na szczyt prócz nas zmierzało tylko czterech Belgów, więc udało nam się trafić w czas spokoju i ciszy na tym popularnym, komercyjnym szczycie.
Na przełęczy (5381 m n.p.m.) rozdzielającej wierzchołek zachodni (5642 m n.p.m.) od wschodniego (5621 m n.p.m.) zrobiliśmy krótki odpoczynek przed decydującą fazą ataku. Bardzo twardy śnieg, pokryty miejscami lodem sprawił, że podobnie jak Belgowie zdecydowaliśmy się zostawić narty i odcinek na szczyt pokonać w rakach. W połowie drogi z przełęczy na wierzchołek oplotły nas mleczne chmury, przez które co jakiś czas przedostawały się promienie słońca. Wysoką temperaturę, jak na ten poziom względem morza, skorygowała kopuła szczytowa. Przy mocnym wietrze i prawie zerowej widoczności doszliśmy do sterty „pamiątek". Odczyt gps-a upewnił nas w przekonaniu, że stanęliśmy na najwyższym szczycie gór Kaukazu.
Na szczycie
Kilka minut na pamiątkowe zdjęcia i zaczęliśmy schodzić. Ponownie zrobiliśmy rest na przełęczy, ogołociliśmy narty z fok i pomknęliśmy w dół. Nawet lodowe pola nad Skałami Pastuchowa udało się nam pokonać na nartach. Kilka godzin zajęło nam wejście, a po niespełna godzinie zameldowaliśmy się w naszym namiocie. Gorący kubek płynu i sen.
Kilka godzin wgórę i niecała godzina w dół (fot. Marek Żołądek)
Michał zjeżdza wąskimi płatami śniegu, okolice stacji Mir (fot. Marek Żołądek)
• Zejście
Wstaliśmy wcześnie, chcieliśmy bowiem zdążyć na kolejkę i jeszcze tego dnia zjeść normalny obiad. Spakowaliśmy dobytek i ruszyliśmy w dół. Jazda na nartach z ciężkim plecakiem nie należy do przyjemnych, jednak udało nam się zjechać bez kraksy. Pierwsza kolejka, druga kolejka i zasłużony szaszłyk z piwem w Azau (dolnej stacji kolejki).
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w siedzibie ratowników, by zgłosić nasz powrót z gór. Po dotarciu do Sakji szybko rozładowaliśmy plecaki, a nasz ekwipunek zostawiliśmy w słońcu, później kąpiel i zasłużony posiłek. Osman przygrywając na gitarze śpiewał regionalne przyśpiewki w języku gruzińskim i choć nie mogliśmy się domyślić o czym, brzmiało bardzo ładnie.
• Plaże czarnomorskie
Następnego dnia coś zaczęło się dziać. W głównej części wioski pojawili się wojskowi z kałasznikowami, milicja w pełnym uzbrojeniu oraz wielu krzyczących coś ludzi. Osada została odcięta od świata. Osman odprowadził nas do blokady, dalej już nie mógł. Taksówką, a później gazelą (inaczej marsztutką – bus) dotarliśmy do miejscowości Nalchik. Na trasie mijały nas tylko samochody milicji i wojska. Drogę zastąpiły nam na szczęście tylko krowy, które niczym indyjskie robią, co chcą. Autobus do Sochi odjechał rano (7:30), więc złapaliśmy pierwszy lepszy w kierunku naszego celu. Padło na Krasnodar, rozświetlone kaukaskie Las Vegas. Tutaj zmieniliśmy środek lokomocji na pociąg relacji Moskwa – Sochi, którym dotarliśmy do stacji końcowej, miejscowości Adler. Kolejne trzy dni spędziliśmy na plaży, próbując „dopalić" resztę ciała do koloru twarzy (opalenizna z gór), niestety bez skutku. Korzystając z pięknej pogody i taniego piwem, staraliśmy się znaleźć odpowiedź, co przyciąga tutaj turystów…Morze Czarne, malownicze góry, specyficzna kultura? Niestety, nie wiemy tego do dzisiaj.
www.MasalaPeak.com
• Informacje praktyczne
Koszt wizy rosyjskiej do 30 dni wraz z obowiązkowym ubezpieczeniem wynosi ok. 460 PLN. Najwygodniejszą opcją dojazdu jest przelot z Warszawy, przez Moskwę, do Mineralnych Wód linią Aeroflot, ceny od 1700 PLN. My wybraliśmy połączenie obsługiwane przez Austrian Airlines z Krakowa, przez Wiedeń do Sochi, jego koszt to ok. 2500 PLN. Dalsza podróż do podnóża Elbrusa lądem. Przejazd z Mineralnych Wód do wioski Elbrus trwa od 3 do 4 godzin i kosztuje od 250 RUB (autobus). Na podróż z Sochi trzeba zarezerwować ok. 20 godzin. Polecamy zatrzymać się w „Sakja" zlokalizowanym na końcu wioski Elbrus (14 km od Azau), gdzie znajduje się hotel, restauracja oraz pole namiotowe. Właściciel Osman załatwia wszelkie formalności związane z wyjściem na Elbrus. Ceny żywności podobne lub wyższe niż w Polsce. Podczas naszego pobytu średni kurs 1 USD = 30 RUB (czerwiec 2009).
***
KOMENTARZE