Na maskę wskoczył nam jakiś gość z urwanymi palcami, cały zalany krwią. Coś krzyczał, ale trudno było zrozumieć. Wysypaliśmy się z samochodów i w nieskoordynowanym z lekka nieładzie próbowaliśmy zorientować się w sytuacji. Na polanie nieopodal leżał gość z siekierą w plecach. Dwóch innych prało się po pyskach, a na śmietniku kolejny leżał bez czucia.
Było nas jedenaścioro. Każdy myślał: „Jasna cholera, co ja mam zrobić?!”. Odpowiedzi nie znał w sumie nikt.
Słyszałem o ekipie Medaid już wcześniej, ale teraz po raz pierwszy miałem okazję zobaczyć ich w akcji. Specjalizują się w szkoleniach z ratownictwa w warunkach ekstremalnych. Ekstremalne głównie jest to, że radzić sobie musisz sam, bez lekarzy, karetki i wiedzy. I nie w klasie lekcyjnej, gdzie pan od PO uczy bandażować w jodełkę, a w środku lasu, gdy wybuchnie butla z gazem albo ktoś się zacznie topić.
Tytułowe 476 zł kosztował kurs Outdoorowa Pierwsza Pomoc organizowany cyklicznie przez Medaid. Trzy dni ciągłych zmagań z niesamowicie realistycznymi sytuacjami kryzysowymi, w stresie i zmęczeniu, bez jakiejkolwiek taryfy ulgowej, po kolana w błocie i po łokcie w krwi. Normalnie jak w „Ostrym dyżurze”.
Powiem Wam jedno – jeśli ktoś podróżuje z plecakiem, albo jeszcze nie daj Boże, prowadzi wyprawy czy treki, już nawet nie „powinien”, a MUSI zaliczyć takie szkolenie. Czemu?
Bo to genialna zabawa dla łowców przygód. Jeśli lubicie paintball, ASG czy wspinaczkę i kręcą Was właśnie takie outdoorowe klimaty, będziecie ZACH-WY-CE-NI. Na sto procent.
Dobra, jak to wygląda. W środku lasu wokół Bornego Sulinowa, na terenie starej radzieckiej bazy nuklearnej został rozbity obóz namiotowy. Nas, uczestników, była jedenastka. Ekipy Medaid – siódemka. Raczej nietypowa proporcja. Przez trzy dni mieliśmy opanować podstawy radzenia sobie z najpopularniejszymi problemami, od zawałów, przez otwarte rany, po masowe zdarzenia, gdzie nie każdemu da się pomóc. Program był dość pojemny, bo zawierał nawet takie propozycje jak wykonanie plomby ze świeczki, gdy w dżungli jakoś nie ma w okolicy dentysty, czy budowa noszy z leśnych gałęzi, jeśli pod ręką nie ma nic innego. Powiedziałbym, że zalatywało to lekko survivalem w swojej kategorii, i świetnie, bo w terenie tak to wygląda.
Było trochę podstawowej teorii, kilkanaście ćwiczeń na sucho z zastrzyków, reanimacji czy stosowania defibrylatora, ale zasadnicza część kursu to jazda bez trzymanki, i to na taczce, ze stromej górki, na stojaka i słoikiem nitrogliceryny w ręku, czyli tzw. pozoracje.
Jesz śniadanko, deszcz zacina, chłodno, ranek, spać się chce. Wcinasz niemrawo owsiankę, która smakuje jak mydło, przy stole jakaś leniwa rozmowa.
I nagle huk i siwy dym. Wybuchła butla z gazem. Rannych czwórka, w tym trzech nieprzytomnych, a czwarty bredzi bez sensu. Radzisz sobie jak potrafisz, biegasz, opatrujesz, reanimujesz i robisz wszystko, co jesteś w stanie, a po zakończeniu dowiadujesz się, co było dobrze, co źle, a co można było zrobic lepiej.
Owsianka stygnie pod wiatą i nikt już o niej nie pamięta.
Innym razem zapakowaliśmy się do dwóch terenowych samochodów i po krótkim rajdzie offroadowym dojechaliśmy do kompleksu budynków, które wyglądały jak w Prypeci, po Czarnobylu. Pozawalane klatki schodowe, gruz, ciemno, mokre piwnice, walające się wszędzie szkło i pręty zbrojeniowe. Jak po fali uderzeniowej. Wysiadamy, gadu gadu, atmosfera nieco rozluźniona, nagle krzyk i pada hasło „w sąsiednim bloku wybuchł gaz, może wybuchnąć znowu – róbcie co się da!”.
Mieliśmy kilka minut, żeby w biegu wejść w rolę zawodowych ratowników, podzielić się na drużyny, przeczesać pięciopiętrowy budynek i jego trzy klatki, wynieść kogo się da, ściągając rannych z okien i wyciągając ich z zawalonych piwnic, i jeszcze ujść cało z życiem, nie robiąc sobie przy tym zupełnie nie-szkoleniowej krzywdy, o którą nie było trudno. Wystarczyło stanąć na niewłaściwym schodku albo złapać za gołe druty sterczące ze ścian.
Wynieśliśmy rannych, wracamy do obozu, zahaczyliśmy o sklep w Borneo („Borneo Sulinowo”), w bagażnikach ładunek płynny na wieczorne ognisko, atmosfera błogiego rozprężenia (w końcu jak długo można biegać w stresie?). Jedziemy kolumną trzech wozów, rozmawiamy przez radio, sypią się żarty, ktoś coś śpiewa przez mikrofon.
Nagle w głośnikach słychać wrzask i ostre hamowanie, huk, a potem ciszę. Pierwszy z samochodów tuż za zakrętem władował się w drzewo. I znowu – drgawki, złamania, supertrudny teren, krew, zimno, pasażer uwięziony w samochodzie, dziewczyna, która przeleciała przez przednią szybę, krzyk, płacz i lament, w którym musisz pracować, a czas leci.
Genialne było to szkolenie. GENIALNE.
Nie będę Wam pisał, czego się nauczycie i punktował listy, że będzie resuscytacja, a po niej manewr Heimlicha. Bo tak naprawdę tego wszystkiego nauczycie się przy okazji. Najwięcej dowiecie się o sobie, o tym jak radzicie sobie w stresie, w niedoskonałych warunkach, gdy nie ma sprzętu ani pomocy, na co Was stać, a na co nie, kiedy adrenalina motywuje, a kiedy paraliżuje, i kiedy porzygacie się z obrzydzenia, a kiedy będziecie w stanie to przewalczyć.
Po takich trzech dniach człowiek generalnie jest silniejszy i więcej potrafi, to chyba najważniejsze. Dwa tygodnie temu samochód jadący przede mną skasował w nocy rowerzystkę. Wysiadłem, popatrzyłem i rozłożyłem bezradnie ręce, bo nie miałem nawet pojęcia, od czego zacząć. A teraz już wiem.
Ale tak naprawdę najbardziej mi utkwiła w pamięci taka myśl, że w sumie to nie wiem czemu sytuacje wymagające pierwszej pomocy kojarzymy głównie z zapijaczonym żulem, który się chwieje na chodniku i nie wiadomo, czy się struł jabolem, czy ma zawał. Tak czy siak, raczej niechętnie będziemy mu pomagać i pójdziemy dalej.
A tak naprawdę ta cała wiedza przydaje się, gdy coś niedobrego przydarzy się Waszym najbliższym, bo to jest najbardziej prawdopodobne. Twój mąż, dziewczyna, mama, tata, brat, leżąc na leżaczku na działce nagle pąsowieje i łapie się za gardło. Masz półtorej minuty. Co robisz?
No właśnie.
Tomek Michniewicz,
uczestnik OFA Przygoda
Szkolenie OFA Przygoda odbyło się w Bornem Sulinowie w dniach 1-3 lipca. Więcej informacji na stronie: outdoorfirstaid.pl.
KOMENTARZE